niedziela, 5 października 2008

* * * (Kupuję flakoniki jego wody toaletowej...)

* * *


Kupuję flakoniki jego wody toaletowej.
Spryskuję nimi nadgarstki i wącham
w ciasnych, dusznych przedziałach kolejowych,
na przejściach dla pieszych,
na bazarach między szynką a leberką.
Jest jak kamfora loty. Jak nafta palny.

Wdychając czuję jak strzelają mi
gumki od majtek, staników.
Jakbym wtulała się w jego kołnierz,
wtapiała w ramiona szerokie jak maszt żaglówki, którą pływam
podczas wieczornych urojeń.
Niektórzy twierdzą, że tylko marzeń,
ale kłamią. Kłamią bardziej sobie niż innym.
I wiem, że to największe urojenie
na jakie pozwalam sobie od momentu przeżycia własnej śmierci.
Ale nie mam zamiaru leczyć się z niego,
ciebie i zapachu, który do tej pory myliłam z potem.

Kupuję ci go w prezencie. Z okazji jakiegoś święta,
którego nazwy i tak nie pamiętam. Myślę,
że to duży nietakt z mojej strony. Ubierać cię
w jego zapach.



19.09.2007

Brak komentarzy: